Kaligrafia – 3 błędy, które popełniłem na początku, ale Wy nie musicie

Od dłuższego czasu kaligrafia jest moją mocną zajawką. Uwielbiam oglądać filmiki na internetach, przeglądać pinteresty i czerpać inspirację od najlepszych. Nie byłem na żadnym kursie, jestem samoukiem. A samodzielna nauka opiera się na błędach… najlepiej nie swoich. Oto lista trzech, które popełniłem ucząc się kaligrafii, ale  Wy nie musicie.

Pisanie własnym stylem, olanie wzorów

Ktoś mądry powiedział kiedyś, że zasady są po to by je łamać, ale by móc to robić trzeba się ich najpierw nauczyć. Miał cholerną rację. Dziś z perspektywy czasu wiem, że własny styl jest ważny, ale podstawy klasyki po prostu trzeba opanować.

Pisząc z głowy, wyrobiłem sobie pewne nawyki, których teraz ciężko się pozbyć. Gdybym na początku mojej przygody z kaligrafią i liternictwem poświęcił czas na naukę Coperplate czy unicjały teraz miałbym dużo łatwiej. To ważne, bo klasyczne style pisania wyrabiają dobre nawyki, wymuszają odpowiednie trzymanie narzędzia i przynajmniej na początku uczą przywiązania do horyzontalnych linii…

Nieprzywiązaywanie wagi do linii

Hand lettering, czyli po prostu odręczne, ozdobne pismo nie lubi schematów. Pozwala wykazać się kreatywnością i daje twórcy ogromne pole do popisu. To spora zaleta, ale jednocześnie ryzyko, bo chaotyczne napisy nie wyrabiają nawyków trzymania tej samej wysokości dla na przykład akcentów (kropka nad i, kreska nad ź itp.).

 

 

Pisanie od razu docelowym narzędziem (np. brushpen) zamiast dopracowania wzoru ołówkiem

Pisząc od razu „na czysto” marnujemy sporo materiału, tuszu i kartki. Wiem, to błahostka, ale wkurzająca. Większym minusem jest jednak fakt, że w taki sposób utrudniamy sobie wypracowanie ostatecznej formy napisu. Dużo łatwiej napisać kilkadziesiąt wariantów jednego tekstu ołówkiem i wypracowanie odpowiedniego kształtu liter i ich rozmieszczenia. Drobne błędy zawsze można skorygować gumką.