[emphasized type=”emphasized”]Przeglądając wpisy na blogu Jacka Kłosińskiego, trafiłem na świetnie wyglądający edytor tekstu Bear. Miał on jednak jedną wadę – był dostępny jedynie na iOs. Postanowiłem więc znaleźć coś podobnego na systemy operacyjne z których sam korzystam – linux i windows. Szukałem, szperałem, testowałem… Gdy miałem już wrócić do wysłużonego worda, trafiłem na edytor markdown, który zmienił pisanie tekstów w prawdziwą przyjemność. Oto on – GhostWriter w całej okazałości.[/emphasized]
Dla mnie edytor tekstu musi być prosty, lekki i szybki. Nie wstawiam grafik, nie robię tabelek, nie ozdabiam tekstu dziwnymi clipartami. Microsoft Word czy jego odpowiednik z Libre Office to kombajny i przerost formy nad treścią. Kilkadziesiąt przycisków, których 99% z nas i tak nie używa. Na drugim biegunie jest systemowy Notanik – lekki i minimalistyczny, ale jednocześnie pozbawiony podstawowych opcji formatowania tekstu (pogrubienia, podkreślenia i pochylenia). Idealnym połączeniem są więc edytory markdown.
Czym jest markdown?
Przy pierwszym kontakcie znaczniki markdown wyglądają trochę dziwnie. Dla przykładu pogrubiony tekst wygląda tak: **bold**, a to jest *kursywa*. W większości edytorów można oznaczyć tekst standardowym skrótami. W praktyce jednak chodzi o to by wyrobić sobie nawyk korzystania z odpowiednich znaczników już na etapie pisania poszczególnych słów.
Gdy już poznamy podstawowe znaczniki pisanie tekstów idzie zdecydowanie szybciej niż w standardowym edytorze. Oczywiście po wyeksportowaniu pliku nasz tekst wygląda tak jak zapisany w każdym normalnym programie.
[outdented_text]Aktualnie korzystam z Write!. Jest świetny i ma własną chmurę. Więcej przeczytasz o nim na: Write! – nowy program i optymalne workflow, czyli jak skuteczniej pisać teksty na bloga[/outdented_text]
Dlaczego akurat GhostWriter?
Po pierwsze GhostWriter jest darmowy i dostępny na Windowsa i Linuksa. Jeśli oprogramowanie open source zaspokaja moje potrzeby nie ma sensu szukać płatnych zamienników.
Mocną stroną jest też prostota interfejsu. Oprócz minimalistycznego paska górnego menu, dwóch opcji w prawym dolnym rogu, znacznika powiększania ekranu oraz licznika słów po środku nie znajdziemy już właściwie nic. Zero rozpraszania. Skupiasz się wyłącznie na tekście i treści.
Do wyboru mamy jasną lub ciemną skórkę. Mnie do gustu przypadła ta druga. Ciemne tło z białym tekstem nie męczą oczu, zwłaszcza przy pisaniu po zmroku. Możemy je dodatkowo dowolnie modyfikować tworząc własne zestawienia kolorystyczne.
Menu programu i wszystkie opcje są w języku angielskim. GhostWriter obsługuje na szczęście polski słownik – podkreśla i poprawia błędy. Program sam wykrywa systemowy język i nie trzeba już nic ustawiać. Choć oczywiście warto się pobawić by dopasować skromny interfejs do siebie. Ja zmieniłem tylko skórkę na ciemną i ustawiłem wielkość fontów na 18 punktów. Nie było sensu wpatrywać się w standardową 12 na 22-calowym ekranie.
Napisany tekst możemy eksportować do popularnych formatów: domyślnie html oraz także doc, pdf, odt, rtf (po doinstalowaniu dodatkowego konwertera np. pandoc, multimarkdown czy discount). Tak wyeksportowany html możemy już wkleić np. do wpisu wordpressa i mamy gotowy, sformatowany artykuł.
Do wyboru są dwa tryby pisania – Focus (podświetla aktywną linię, akapit lub zdanie + wygasza pozostałą część tekstu) oraz Hemingway, którego przeznaczenia jeszcze nie odkryłem.
Powiększając okno na cały ekran znika menu, a w lewym dolnym rogu pojawia się systemowy zegar. Nic więcej do pisania już nie potrzeba.
GhostWriter przypadł mi do gustu. Dzięki niemu polubiłem sam proces pisania artykułów. No i wreszcie nic mnie nie rozprasza. Tyle plusów, do tego za darmo. Czego chcieć więcej? Na pewno synchronizacji teksów w chmurze i obsługi kart. No i może wersji na iOs, bo jeszcze nie ma 😉
Ja ze swojej strony używam i polecam FocusWriter. Chociaż jest to edytor raczej dla pisarzy niż blogerów, to jest równie minimalistyczny i naprawdę przyjemny w użytkowaniu.
Ciekawie wygląda też Writemonkey (może nawet jest lepszy), ale Focus wygrał głównie dlatego, że poznałem go wcześniej.
Linków nie podaję, można wyguglać 🙂
Tak, tylko głównym założeniem u mnie była dostępność tego samego narzędzia na Linuxa i Windowsa 🙂 Lepiej przyzwyczaić się do jednego narzędzia. A korzystam z obu systemów po równo. Z Windowsa tylko do pakietu Adobe, z Linuxa do wszystkiego innego.
WriteMonkey jest na Windowsa tylko, a FocusWriter wizualnie nie przypadł mi do gustu. Wiadomo, każdy ma swoje preferencje.
Oczywiście. Po prostu podaję przykład.
WriteMonkey też mi nie podszedł, Bear też absolutnie nie.
Dużo piszę, więc swego czasu przemieliłem całkiem sporo edytorów i póki co mam trzy:
– Notesik na Windowsa (sam napisałem wiele lat temu) i TextWrite na Maka
– LibreOffice, kiedy trzeba zrobić coś więcej
– wspomniany Focus, kiedy chcę się oderwać od rozpraszaczy 🙂
Teraz doszedł GhostWriter, którego o dziwo wcześniej nie znałem, potestuję go więc w najbliższym czasie.
Na pewno ma pierwszego minusa na dzieńdobry – jest ogromny! Ponad 200MB??????? Przecież tylko połowę mniej niż CAŁY PAKIET Libre Office!!!! Więc na pewno więcej niż Writer z tego pakietu.
Na pewno mówimy o tym samym Ghost Writer? Instalka ma 43 mb, a zainstalowany na dysku zajmuje faktycznie 200 mb. Z tym, że pakiet libre office zajmuje 1,6 Gb u mnie.
„Focus (podświetla aktywną linię, akapit lub zdanie + wygasza pozostałą część tekstu)” — to brzmi bardzo zachęcająco, muszę spróbować.
Sam piszę w windowsowskim Notatniku.